Cykl o Harrym Potterze jest mi znany
już od 9. roku życia. Potrafiłam czytać godzinami, trudno było
mnie oderwać od lektury. Zatracałam się w świecie stworzonym
przez J.K. Rowling i niejednokrotnie do niego wracałam (każdą z
części przeczytałam w całości siedem razy).
Po wydaniu „Insygniów Śmierci”
autorka powiedziała, że już nie wróci do tej serii. Fani doznali
zawodu. Aż tu nagle po długiej przerwie pojawia się wiadomość,
że powstanie ósma część przygód Harry'ego Pottera.
Z jednej strony ta informacja mnie
ucieszyła, z drugiej – zrodziła obawy. Dobrze wszyscy wiemy, że
reaktywowanie starych dzieł czasami nie wychodzi na dobre. Mimo
moich wątpliwości, kupiłam tę książkę.
Nie liczyłam na zbyt dużo, bo
przeczuwałam, że stary klimat z poprzednich części nie powróci.
Zwłaszcza, że książkę wydano w formie scenariusza i czuć, że
nie została ona napisana ręką Rowling.
Sama forma sprawia, że treść czyta
się lekko i lektura nie zajmie Wam dłużej niż 3 – 4 godziny.
Jeśli chodzi o konstrukcję postaci,
to jest się do czego przyczepić. I tu niestety wina leży po
stronie autorów scenariusza, którym nie udało się w pełni oddać
charakteru postaci. Odnosiłam wrażenie, że są oni inni niż w
poprzednich częściach.
Bohaterowie zachowują się sztucznie.
Nie pomagają też suche opisy scenografii i równie suche dialogi
bohaterów. Ron momentami wydawał mi się przesadnie głupawy, a
Malfoy przesadnie dobry. Jedyną postacią godną uwagi był młody
Albus Potter.
Harry wpada w rutynę dorosłego życia.
Stara się być dobrym rodzicem, ale ma problemy wychowawcze ze swoim
synem. Konflikt Harry'ego i Albusa wywoła lawinę katastrofalnych
zdarzeń dla świata czarodziejów.
Jeśli chodzi o fabułę, to jest ona
bardzo przewidywalna. Ośmielę się użyć słowa „oklepana”.
Powrót do przeszłości, by kogoś uratować, jest dość znanym
zabiegiem w literaturze. Już wcześniej pojawił się trzeciej
części - „Harry Potter i Więzień Azkabanu”.
Zabrakło mi klimatu Hogwartu. Czuć,
że nie jest to ten sam świat z powieści J.K. Rowling. W
scenariuszu zabrakło emocji bohaterów. Po lekturze zatęskniłam do
starej serii. „Przeklęte dziecko” traktuję raczej jak adaptację
niż kontynuację. Moja ocena to 3.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz